niedziela, 28 kwietnia 2013

BIAŁE KWADRATY Elżbiety Janickiej


Elżbieta Janicka, z cyklu Miejsce nieparzyste - Bełżec (03.07.2003)

Na wystawie Sztuka polska wobec holokaustu w Żydowskim Instytucie Historycznym, która otwarła się 17 kwietnia (i na którą już tutaj zapraszałem), pokazywane są także prace Elżbiety Janickiej wybrane z jej świetnego cyklu Miejsca nieparzyste. I patrząc przedwczoraj na trzy całkowicie białe kadry w czarnych negatywowych ramkach, które są fotografiami powietrza nad  obozami zagłady w Polsce, nagle dotarła do mnie oczywistość dość przewrotnego dialogu, jaki autorka prowadzi tutaj z... Kazimierzem Malewiczem, jego Czarnym kwadratem na białym tle (1913) oraz późniejszym Białym kwadratem na białym tle (1918). Przeciwstawienie bieli i czerni w pierwszym obrazie zastąpiona zostaje w drugim tylko jednym kolorem, a geometryczną figurę, tym razem umieszczoną asymetrycznie i ukośnie, rozpoznać można wyłącznie fakturze nakładanej farby. I chociaż ten drugi obraz w interpretacji samego Malewicza mający być "supremację czystego uczucia lub percepcji w sztuce malarskiej", zaś komentatorzy jego dzieła wskazują też na postrzeganie rewolucji bolszewickiej, jako przewrotu torującego drogę do nowego społeczeństwa, sam proces znikania czarnego kwadratu (tak wyraźnego w opozycji do bieli) jest jednak... nad wyraz niepokojący.

Elżbieta Janicka, z cyklu Miejsce nieparzysteKulmhof am Ner (31.08.2004) 

Przy okazji prezentacji Miejsc nieparzystych w Galerii Atlas Sztuki w Łodzi w 2006 roku, ukazał się katalog z tekstami Eleonory Jedlińskiej, Rafała Jakubowicza oraz wywiad z autorką wystawy, przeprowadzony przez Krzysztofa Cichonia. Warto przeczytać tę interesującą rozmowę.

PORTRETY POWIETRZA z Elżbietą Janicką rozmawia Krzysztof Cichoń

Krzysztof Cichoń: Skąd wzięła się ta praca?
Elżbieta Janicka: Z powietrza i z tego, co piszczy w trawie. Z codziennej krzątaniny tu i teraz. Z wypraw do Bełżca, Sobiboru i tak dalej.
KC: Kiedy Pani zaczęła tam jeździć?
EJ: Przed sześcioma laty.
KC: Podróżuje Pani samochodem?
EJ: Nie, autobusami PKS, pociągiem osobowym, a trochę piechotą, bo to zupełnie inne
doświadczenie czasu i przestrzeni. I nieporównanie szersze pole obserwacji.
KC: Rozumiem, że na początku nie robiła Pani zdjęć.
EJ: Nie.
KC: Za którym razem zaczęła Pani fotografować?
EJ: Podczas trzeciej podróży, czyli po dwóch latach. Wtedy wiedziałam już, co chcę zrobić. Wcześniej nie fotografowałam, świadoma pułapki konwencji. Nie wyobrażałam sobie, że wyjmę aparat, spojrzę w obiektyw, zacznę kadrować, szukać najdogodniejszego punktu widzenia, czekać na najlepsze oświetlenie, bo jakimi właściwie kryteriami miałabym się kierować - tymi co zawsze? I co by to w ogóle miało być? Reportaż? Pejzaż? Martwa natura? Dlatego z góry założyłam, że nie wykonuję żadnego zadania, żadnej pracy, a już zwłaszcza ze sztuką daję sobie spokój. To znaczy, wie Pan, trochę fotografowałam. Aparatem małoobrazkowym. Turystycznie. Fotografowałam i nie fotografowałam. Dosyć w sumie przypadkowo. Na pewno pamiętam zdjęcie stacyjnej chatki i kuriozalnego pomnika „ofiar faszyzmu” w Sobiborze, który wygląda jak pomnik Matki Polki i który - mam nadzieję - w końcu zniknie na rzecz czegoś bardziej do sensu. Z Treblinki przywiozłam zielnik fotograficzny - bardzo starannie, metodycznie sporządzony. Bo, wie Pan, człowiek rusza w podróż wypełniony po brzegi obrazami - na przykład ziemi wymiotującej trupami w rozkładzie. Obóz w Bełżcu położony był na wzniesieniu, więc to spuchnięte, gnijące, śmierdzące i ociekające cieczami mięso zsuwało się po zboczu. Te doły się tak właśnie przelewały. Słowem, robiło się coś, co jeden z SS-manów określił jako „straszny bałagan”. Również jednak tam, gdzie zamiast strasznego bałaganu panował straszny porządek, trwało przemysłowe przerabianie ludzi oznaczonych sześcioramienną gwiazdą na trupy, następnie zaś toczyła się zażarta walka z wyprodukowanymi trupami. Wyciąganie z samochodów czy z komór - rękami albo hakami - rozrąbywanie, dźwiganie, ciągnięcie i upychanie w dołach albo od razu palenie. Psujące się i zapychające krematoria o zawsze niewystarczającej mocy przerobowej. Młynki do mielenia kości, które też nie były doskonałe, bo nie mełły tak znowu na zupełny proch i pył. Tam gdzie ciała zakopywano w ziemi, odkopywano je i wydobywano na powrót po upływie miesięcy. Znowu dźwigano, ciągnięto - mimo odpadających kończyn i głów - upychano na stosach i palono na tak zwanym świeżym powietrzu. Spalone szczątki mielono. No więc dociera człowiek na miejsce, a tam jest... Są zioła i kwiaty. Grzyby, jagody, jeżyny, maliny, poziomki, motyle i ptaki, pszczoły i świerszcze. Zaskrońce wygrzewające się leniwie na słońcu. Opadające lub wstające mgły. Balsamiczne aromaty. Czyste niebo albo niebo z chmurami. Słońce i księżyc, planety i gwiazdy. Zieleń, zieleń i zieleń. To są miejsca piękne, dobre, bezpieczne - figury raju po prostu. I komunikat jest jeden: „Nic się nie stało. Wszystko w porządku”. Oczywiście dopóty, dopóki człowiekowi nie wejdzie w ciało drzazga z ludzkiej kości. Przywiozłam coś takiego z Lasu Rzuchowskiego, czyli z Kulmhof am Ner - niechcący, w skarpetce. Przywiozłam i odwiozłam z powrotem - na miejsce. Najkrócej rzecz biorąc, ląduje człowiek w kosmosie. To są naprawdę wyprawy w kosmos. A jednocześnie to jest dwa kroki stąd - na wyciągnięcie ręki.
KC: Dlaczego zwróciła Pani uwagę właśnie na powietrze?
EJ: W powietrzu krążą popioły. My tym powietrzem oddychamy. A wiatr, chmury, deszcz, Popioły są w ziemi, w rzekach, na łąkach i w lasach - poddawane nieprzerwanemu recyklingowi, w którym uczestniczymy, nie ruszając się z miejsca zamieszkania, kupując w osiedlowym spożywczym ser żółty ze spółdzielni mleczarskiej w Kosowie Lackim, miód z tamtych terenów czy sos tatarski z Wizny. Bo tam się pasą zwierzęta. W Treblince stoją przy drodze żółte, trójkątne znaki drogowe z krową. Znak z krową obok znaku „Treblinka”. Jesteśmy skonfrontowani z problemem niepochowania i niemożności wyprawienia pochówku. Problem ten ma wymiar zarówno symboliczny, jak fizyczny - by nie rzec: fizjologiczny. Nie ma pogrzebu bez, tak czy inaczej rozumianego, sarkofagu - „sarkofag” znaczy po grecku mięsożerny - którego funkcja polega na pochłanianiu doczesnych szczątków i wyłanianiu duchowego wizerunku zmarłego. W największym skrócie można powiedzieć, że pogrzeb to sarkofag. Tu sarkofag nie wchodzi w rachubę, chyba że to my jesteśmy sarkofagami - absorbującymi te szczątki zewsząd i na różne sposoby.